-Gdzie ja jestem? Co się działo? - Powiedziałem do siebie po obudzeniu w jakimś dziwnym miejscu... To chyba było nad wodospadem, nie wiem bo ledwo żywy wstałem z ziemi i chciałem iść ale nie mogłem. Nie miałem siły. Szyja i łapa mnie bolała. Zobaczyłem łapę, była cała we krwi, jak po postrzale. Ale okey, sprawdziłem co z szyją, była tam wielka rana jak po jakiejś porządnej bitwie. Nic nie pamiętam, ale wiem że to nie była zwyczajna bitwa. Takie rany kiedyś miałem po napadzie na moją watahę gdy byłem małym szczeniakiem. Tylko ja przeżyłem, to musiały być wilki cienia które mnie po napadzie porwały i wychowały. Dały mi inne imię, a Lairs to imię od rodziców. Ale dlaczego mnie szukały? Po tylu latach? Nie było by sensu mnie zabijać bo mnie wszystkiego nauczyły...
-Co ty tu robisz?! - Powiedziała jakaś wadera podchodząc do mnie
-Ja przechodzę, a ty co tutaj robisz? - Zapytałem nie wiedząc że jestem na jej terenie
-Jestem w mojej watasze a ciebie nie powinno tu być.
-Ja już idę nie przejmuj się mną...
-Jak masz na imię? - Powiedziała spokojniej
-Lairs, ale nie zapamiętuj bo i tak mnie pewnie więcej nie zobaczysz. - Odpowiedziałem obojętnie
-Dlaczego?
-Ehh... Długa historia, polują na mnie więc muszę znaleźć watahę aby się ukryć. A tak w ogóle to jak ty masz na imię?
-Ja Isabella, jeśli chcesz to dołącz do Watahy Jasnego Świtu.
-Chętnie, dziękuje za zaproszenie, ja się na razie rozejrzę po terenach...
<Isabella?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz