Księżyc świecił wysoko na niebie. Szłam wolno ścieżką przy rzece. Nie miałam zbyt wiele ochoty na bieganie. Znowu zostałam wyrzucona z watahy. Ale to przecież nie była moja wina. To on mnie przecież sprowokował, więc nie widziałam nic złego w torturowaniu go, połamaniu mu kości i rozcięciu twarzy. Co z tego że go zabiłam? Spojrzałam na zakrwawiony sztylet przy moim boku. Stary towarzysz. Nie jeden zginął właśnie z tego ostrza. Zaśmiałam się cicho. Tak czy inaczej, niczego nie żałuję. Nawet straty watahy. I tak znajdę kolejną, i tak mnie z niej wyrzucą. Moje przemyślenia przerwał dziwny hałas. Przyłożyłam nos do ziemi. Wilki. Gdzieś na tych terenach. Nie miałam zbyt wiele czasu żeby dalej pomyśleć, bo coś wyskoczyło wprost przedemnie. Tak, to był wilk. Wyjęłam sztylet ociekający krwią i spojrzałam na niego wzrokiem pełnym gniewu i nienawiści. Nieznajomy spojrzał na mnie. Coś tam zaczął nawet gadać, ale nie pozwoliłam mu dokończyć. Skoczyłam na niego przygniatając do ziemi. Sztylet wylądował mu przy gardle.
-Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?-warknęłam.
<Ktoś? Alfy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz