Moje życie coraz bardziej nabierało sensu. Po raz pierwszy od kąd straciłam rodzinę na prawdę poczułam że żyję.
Biegłam pod postacią konia. Galopowałam ile sił w kopytach omijając zwinnie wszelkie przeszkody. Natrafiłam na rzekę i zaczełam podążać wzdłuż niej. Powietrze tu było zimniejsze i przyjemniejsze. Przez chwilę miałam ochotę się zatrzymać i zanurkować w zimnych odmentach. Jednak nie zwolniłam ani na moment. Czułam się naprawdę wolna.
W pewnym momencie las stał się zbyt gęsty na szaleńczy galop na złamanie karku. Bez chwili wytchnienia przybrałam wilczą postać i wdrapałam się na drzewo. Skakałam z gałęzi na gałąź. Nie sprawiało mi to najmniejszego problemu. Nagle las się skończył a parę metrów przedemną był klif. Rzeka spadała w dół zmieniając się w rwący wodospad.
Większość wilków by się zatrzymała albo pobiegła w inną stronę, ale nie ja. Mnie nie przestraszy byle klif. Przyspieszyłam ile tylko mogłam i skoczyłam w dół klifu. Spadałam radując się wiatrem w futrze. W połowie drogi do ziemi zmieniłam postać na smoczą i niewiarygodnie szybkie spadanie zmieniłam w powolne szybowanie. Szybowanie to pozwoliło mi odpocząć po biegu i oczyścić umysł.
Nagle coś uderzyło mnie w skrzydło. Obejżałam się i ze zgrozą zobaczyłam że to był również smok tyle że trzy razy większy odemnie. Rozszarpane skrzydło łopotało niczym flaga na wietrze a przy tym niemiłosiernie bolało. Nie mogłam mu uciec. Ale mimo to zaryzykowałam. Znirzyłam lot ile tylko zdołałam i z bólem wylądowałam na ziemi. Przybrałam wilczą postać i zaczełam biec w stronę lasu. Nie zdążyłam. Poczułam jak smok swą wileką łapą uderza mnie. Dakej była już tylko ciemność.
<Ktoś? =3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz