Lynx wzleciała do góry. Ja zaśmiałam sie cicho, po czym wzięłam sztylet w usta. Mocą zmiennokształtoności zmieniła się w orła. Ze sztyletem w pysku wzleciałam do góry. Usiadłam na najbliżej gałęzi drzewa tak by być na wysokości tej pyskatej wilczycy i zmieniłam się z powrotem w wilka. Spojrzałam na waderę ze zirytowaniem
-Lynx...Czy ja ci tam było, mogłabym cię zabić jednym ruchem łapy. Jednak w tym tygodniu mam już trochę za dużo zabójstw na koncie. Po prostu usuń się z tych terenów, a ja sobie tu trochę pomieszakam i więcej się nie spotkamy.-mówiłam
Lynx popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
-Nie odejdę stąd. Mam tutaj watahę. Mówiłam ci już o niej-Watahę Jasnego Świtu.-odpowiedziała
Ehh... O tym zapomniałam. Ale to nie moja wina że nie mam ochoty zapamiętywać słów moich dotychczasowych wrogów-a ta wadera byłąby świetnym kolejnym kandydatem.
Westchnęłam, po czym ponownie zmieniłam się w ptaka. Zleciałam w dół i wylądowałam na trawie.
-No cóż... Świat jest duży. Ja odchodzę i mam szczerą nadzieję że sie już nigdy nie spotkamy.-rzuciłam z zamiarem wyruszenia na kolejną wyprawę.
Lynx zleciała na ziemię i krzyknęła za mną:
-Zaczekaj!.
<Lynx?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz